8/03/2012

Nie śpię - czekam na Offa

To już piąta edycja festiwalu, na której się pojawię. Zawsze się jarałam nadchodzącymi koncertami, wykonawcami, atmosferą, już miesiąc przed offem. W tym roku cisza, spokój, apatyczne podejście do tematu... i marudzenie, że setlista słaba, że za hajs, który poszedł na Iggiego można załatwić 3 dobre koncerty, że Rojek się nie popisał, itd.


Olśnienie nastąpiło dziś rano (stanowczo zbyt wcześnie rano). Chyba nie mogę się już doczekać. Nie chcę użyć określenia "jaram się", bo go nie znoszę, ale coś w tym jest. Układam w głowie plan koncertów. Tu się nakłada, tam coś miesza. Znów chcę zobaczyć za dużo.
Pewnie wszystko wyjdzie w praniu.
Na razie plan wygląda mniej więcej tak:

dzisiaj: Nerwowe Wakacje, Kurt Vile, Demdike Stare, może Chromatics, Death in Vegas, Mazzy Star, a na deser Metronomy.

Sobota: Kobiety, Daughn Gibson/ Retro Stefson (się zobaczy się), Pissed Jeans, z ciekawości wpadnę na Dominique Young Unique, ew. Baroness, później koncert, na który czekam najbardziej - The Wedding Present, House of Love, a koniec pójdę zobaczyć pomarszczoną klatę Iggiego.

Niedziela: Zaczynam od AfroKolektywu (mam nadzieję, że mnie jeszcze czymś zaskoczą. Szkoda, że Łona gra w tym samym czasie), później Fafarlo lub Jacaszek, Ty Segall, The Twilight Sad, Dam Funk, Battles i Swans (uwaga na uszy). Szkoda, że Forest Swords zagra dopiero o 3.

Do zobaczenia na festiwalu!

Marlene


7/08/2012

Przegląd wykonawców na OFF Festival 2012

Jak co roku Bukłak przybędzie na OFF Festival, by wchłonąć masę dobrej muzyki i zajebistą atmosferę, poznać ciekawych ludzi, porozmawiać z artystami, spotkać swoich znajomych z różnych zakątków Polski. 
W ramach przygotowań do festiwalu tworzę specjalną playlistę na moim kanale youtube z utworami artystów, którzy w sierpniu pojawią się na tym katowickim wydarzeniu.

link do playlisty (będę na bieżąco dodawać nowe utwory)


4/22/2012

Spring is here again

Przebłysk wiosny trafił do mojej głowy. Wczoraj poczułam ogromny apetyt na muzykę, która nie składnia do rzucenia się pod pociąg ("nie masz wesołej muzyki na kompie"). Porzuciłam melancholijne pieśni na ten łikend! Wszystko zaczęło się od przypomnienia sobie tego utworu:

Blur - Tender


Zaczęłam wczoraj tańczyć w pokoju wycierając kurz, śpiewać i wyobrażać sobie, że należę do chóru gospel. Później oświecona powiedziałam do siebie "jaka piękna piosenka" (zapomniałam, że nie jestem sama w pokoju). Trochę mnie to teraz martwi.
Ostrzegam - to ten rodzaj piosenki, która wkręca się w myśli przez kilka dni.

Zespół odkryty przeze mnie na nowo - Cocteau Twins - czyli piękna Elisabeth w towarzystwie 3 mężczyzn (brzmi jak początek opowiadania erotycznego...). Bardzo oryginalne brzmienie, które z początku mnie nie zachwyciło. Nie mam pojęcia dlaczego. Jak dobrze, że się nawróciłam!

Cocteau Twins - Lorelei



Jak już się rozpędziłam, to zaproponuję jeszcze kilka "wiosennych" utworów.

"The life pursuit" jest zdecydowanie najbardziej wiosenno-radosnym albumem a dorobku Belle and Sebastian.  Mój ulubiony utwór z krążka to "Funny Little Frog", ale dziś zaproponuję inny - tak słoneczny, że aż parzy:

Belle & Sebastian - Another Sunny Day



Jak wiadomo - wiosna nie tylko słońcem stoi. W tej piosence znajdziemy wers "Another rainy day" (ależ psikus!)
Uwaga! Przed Państwem łysy mistrz wizerunku - Brian Eno

Brian Eno - Needles in the Camel's Eye


Na koniec zespół bardziej kolorowy od tęczy. Kevin Barnes (człowiek, którego przyrodzenie widział cały świat) i jego ekipa. Tym, którzy widzieli koncert na offie polecam powspominać, a tym, którzy nie byli...współczuję!

Of Montreal - Lysergic Bliss



Marlene

4/07/2012

WCZAS ODNALEZIONY: The Wedding Present - Seamonsters

Nowy cykl, pod który podpiąłem refleksje na temat Hood i Roxy Music, ma na celu przybliżenie płyt zapomnianych, mniej popularnych, którym warto poświęcić swój czas.

Dlaczego akurat Seamonsters? Pomyślmy: nie potrafiący śpiewać wokalista, obdarzony w dodatku odpychająco brzydką barwą głosu, prościutkie, budowane przy pomocy kilku akordów kompozycje, teksty o miłości... Nie, to nie może być dobra płyta! I owszem - jest co najmniej znakomita.
Nie wiem, może to ożywczy prąd roku 1991 podziałał motywująco na brytyjski skład (pamiętacie Loveless, Spiderland? Ała)... Na szczęście nikogo to nie powinno obchodzić, gdyż otrzymujemy dziesięć nieoczywiście znakomitych piosenek. Śmiem podejrzewać, że to właśnie w tym braku oczywistości tkwi sekret Morskich Potworów.  W tym, że pomimo tego iż możemy dokładnie przewidzieć, w którym kierunku rozwinie się dana kompozycja (a zazwyczaj nie rozwija się wcale, nie licząc przewidywalnego crescendo, haha), potrafię czerpać szaleńczą przyjemność podczas odsłuchu. Znikąd pojawia się synergia, David Gedge nieświadomie przemienia się w wielkiego alchemika, a bezradny słuchacz, pozbawiony tym razem szkiełka i oka, dziwi się trzyminutowym piosenkom inkrustowanych audialnym złotem.
Dobrze, a co z realnym wpływem, wynoszącą ponad przeciętność oryginalnością? - zapyta niewierny. Chciałbym bardzo, aby dziesięć początkowych sekund Heather nie streszczało całego dorobku Placebo. Co gorsza, wspomniany fragment, gdyby go ubrać w format utworu, byłyby najlepszą piosenką Briana Molko i spółki!


Wydaje się, że pisząc o The Wedding Present warto wspomnieć o zapomnianej kategorii autentyczności - jest coś absolutnie szczerego i romantycznego w tych naiwnych wyznaniach, nieporadnie artykułowanych słowach ("I told her all about you and I don't think she even cared" vs "What made you want to take him there?/What made you think I wouldn't care?").
Nie da się przecenić roli Steve'a Albiniego przy powstawaniu płyty. Dzięki produkcji eksponującej surowy potencjał gitar i perkusji, dzięki pozytywnej amerykanizacji - w rozumieniu niezależnego amerykańskiego rocka - całkiem przyjemny band z pogrobowców angielskiej tradycji postpunkowego grania przeistoczył się w kosmopolityczny twór, bez problemu pokonujący przestwór Oceanu Atlantyckiego.
I gdybym potrafił napisać to, co sobie myślę, to napisałbym, że uchwycenie fenomenu tej grupy pozwala zrozumieć istotę muzyki rockowej.

Top 3 ulubionych fragmentów:
3. Hałaśliwa kulminacja w Lovenest = nie rozumiem.
2. Minutowe outro Rotterdam, gdzie nie pada ani jedno słowo.
1. Końcówka Dalliance, gdy na tle pędząco-przyśpieszających gitar Gedge ledwo nadąża z pocałunkami.


Paweł

3/28/2012

WCZAS ODNALEZIONY: Roxy Music - Avalon

Korzystając z niewielkiego szumu wokół Roxy Music postanowiłem napisać coś o płycie Avalon. Aby uniknąć oskarżeń o wredny koniunkturalizm i uleganie przelotnym modom, muszę nadmienić, że poświęcam swój czas jedynie po to, by wyrazić radość z interpretacyjnego otwarcia, którego (w końcu!) doznałem przy powrocie po latach do ostatniego długogrającego wydawnictwa tej jakże zacnej grupy.
Długo nie potrafiłem uchwycić klimatu rozlewającego się na całej długości płyty - nie pomagały zblazowane miny Ferry'ego, relaksacyjne, niby-błahe brzmienie czy miniatury. Wtem z pomocą przyszly słowa piosenki tytułowej: "now the party's over/i'm so tired". Nie byłoby w tym nic ciekawego, gdyby nie fakt, iż Brian Eno odszedł z Roxy między innymi z powodu, jak powiada wikipedia, "boredom with the rock star life". Spoglądając szerzej, warto prześledzić długa drogę, którą przebyło Roxy Music na przestrzeni lat - od zespołu artystowskiego, odważnie poszerzającego ramy muzyki glam, stopniowo wygładzającego wypracowaną formułę, aż po... No właśnie, niezidentyfikowany status Avalon, w którym wielu dosłuchuje się sprzedania artystycznych ideałów i schlebiania mniej wymagającym gustom. Owszem, More Than This podbiło listy przebojów, natomiast zdecydowanie jest to przypadek piosenki znakomitej!

 

Co ciekawe, prawdopodobnie nie napisałbym tego wszystkiego, gdyby nie zeszłoroczna płyta Daniel Bejara... Przysłuchując się wnikliwie Kaputt dziwiłem się, w którym miejscu krytycy doszukują się estetyki 70's soft-rocka, podczas gdy dla mnie to królująca na Avalon atmosfera "post-afterparty" wydawała się odpowiednim punktem odniesienia. Żeby nie być gołosłownym, proponuję zwrócić uwagę na sposób, w jaki wykorzystywane są kobiece głosy na obu płytach - wkomponowane w tło, pojawiające się znienacka, powtarzające urwaną frazę. Kontynuując drogę asocjacji, można wskazać podobne struktury kompozycyjne, zazwyczaj spychające refreny na długi plan, do roli amorficznego zamknięcia, lichego dopełnienia zwrotki. "Zwrotka!", jak słusznie zauważyła Marlena, gdy słuchaliśmy Avalon któregoś zimowego dnia. Dalej, równo podrygujący bas w To Turn Me On doczekał się młodszego brata na Kaputt, poszukajcie! A skoro doszedłem do sekcji rytmicznej, to perkusja także przychodzi w sukurs poszukiwaniom analogii.
I pewnie mógłbym na ten temat napisać więcej i ciekawiej, ale czasami lepiej zamilknąć i odesłać do wikipedii.

 

Paweł